Znów w sieci zrobiło się głośno za sprawą projektu ustawy wprowadzającej jednolitą cenę książki przez pewien okres od jej wydania. Czyli o przepisowym zniesieniu wszelkich zniżek i promocji na księgarskie nowości. O sprawie pisałem już w marcu – tych, którzy jeszcze się w niej nie rozeznali, odsyłam do tego wpisu.
Dziś postanowiłem odświeżyć temat, bo od marcowego wpisu moje stanowisko nieco się zmieniło. Choć nadal jest sceptyczne i wciąż raczej negatywne, to wobec całej tej internetowej nagonki na pomysłodawców, właścicieli księgarni, wydawców i komu by się tam jeszcze miało oberwać przy okazji, chciałem przemyśleć scenariusze mniej paranoiczne, niż ten, według którego rządowi zależy na ogłupianiu społeczeństwa, bo głupią masą łatwiej się rządzi, dlatego podejmuje kroku do minimalizacji czytelnictwa. Na pewno dla wielu taki scenariusz jest bardzo atrakcyjny (i sam skutecznie zastępować może niejedną narrację sf), jednak… cóż, nie wszyscy jesteśmy Korwinami.